PIOTR SOBAŃSKI

Ilustracja tytulowa

ŚWIATŁO

POZA CZASEM


Spis treści


Refleksja 1

Na ile w wiecznym niebycie,
na tyle w wiecznym bycie —

istniejemy.

W chaotycznym zgiełku obumarłych potrzeb
unosimy milczące ciała, odziane w stroje,
trzepotem ptasim układane niby pióra —
dla zmylenia zamierającej w odwłoku duszy,

poza czasem.

Tchnieniem Absolutu wysnuci z niebytu,
promiennym blaskiem w niemoc obracamy
przepastną otchłań, której chłodny powiew
rozsiewa w myśli dreszczu mgliste krople —

otchłań niebytu w niemocy.

W pełni miłości i mocy Najwyższego trwamy,
wbrew odpryskom ziemi wirem unoszonym —
w żebraczym skłonie, w miarę sił, wypatrujemy
porzuconych śladów życia na martwej skorupie —

Tego, który jest bez imienia.

W Bogu trwamy, poza czasem,
w blasku Jego chwały,
ciemność otchłani rozświetlającej —

dzięki Jego mocy.

W Bogu bez imienia —
a nieskończone dzieła z Niego,
przeciw nicości —

przywołane Jego mocą.

Dzieła z Niego przeciw niebytowi,
które nie są Nim samym,
lecz z Niego.

Absolut bez imienia —

a moc Jego przeciw niemocy.
W nieskończonym bycie — Majestat,
którego blaskiem jest Jego miłość.

Imieniem Jego — Ten, który Jest — przeciw niebytowi,
w nieskończonym Majestacie miłości i mocy.

Ilustracja do wiersza

Wzrok ku szczytom,
cisza w strumieniach.

Echo modlitwy,
kamień pamięci.

Góry — spotkanie
człowieka z wiecznością.


Refleksja 2

Miłość – wszechogarniające światło,
mglisty blask rozświetlający niebyt,
promień oblicza Twojego.

Widzę Twoje ramię –
i tylko to jest mi dane,
gdy podążam za Tobą.

Nicość i byt nieskończony
złączone w Jedno –
Tajemnicą Twego majestatu.

Z nicości ulepiłeś mnie,
napełniając pustkę blaskiem
odwiecznej Miłości.

W bezruchu –
ciemność ciężarem gęsta
zatapia byt w nicości.

A ja w migotliwym świetle,
wolny od ciężaru nicości,
we mgle przesyconej Twoim blaskiem

widzę Twoje ramię,
dzieło stworzenia,
istotę w Twoim podobieństwie.

Dokąd mnie prowadzisz,
skrywając bezmiar nieznanych bytów?
Dokąd mnie prowadzisz, Boże?

Ilustracja do wiersza

Wielkanocne refleksje 2023

Co znaczy dla mnie zjednoczenie z Pełnią?
Myśl jak poranna mgła,
poruszona chłodnym powiewem,
snuje się ku praprzyczynie,
lecz w promieniach słońca gaśnie.

Wbrew pustce niemego jeziora
odgłos ptaka zrywającego się do lotu,
kręgi na wodzie, impuls nieuchronny –
w skrytości powraca z głębi.

W gęstej sferze,
gdzie myśl się rozprasza,
serce nasyca się światłem nadziei,
promieniami wschodzącego słońca.

Zamykam się w sobie –
ku uwięzionemu światłu.
Zanurzony w jego blasku,
jak ślepiec szukam źródła.

Od nicości do Pełni
przelatuję myślą,
nie znajdując pojęcia –
jedynie echo Serca,
świetliste, odwieczne.

A jednak: pustka wypiera Pełnię
w pyle znikomych przedmiotów,
w monotonii czasu,
w rozrzuconych strzępach gasnących chwil.

Pieczęć mroku oszpeca
wzniosłość myśli.
Wrota niebytu pozostają zamknięte
ku zjednoczeniu.

Nieświadom – trwam w odrębności,
opadam w mrok.
I pytam: ile jest we mnie bytu z Pełni,
ile miłości z Miłości?

Lustrem Wszechświata
jezioro – obmyte światłem księżyca,
pluskiem wody i klekotem kamieni.

Co w tej sprzeczności bardziej naturalne:
byt w mocy Pełni,
czy pył bezsilny, pełen wyobrażeń,
gasnący jak iskra na wietrze?

Jak być – i przy rzeczach nie być,
nie nazywać tego,
co w prostocie unosi nas
w nienazwanym sensie bycia.

Zapytaj mnie dzisiaj, proszę,
o nieśmiały uśmiech,
niepewne spojrzenie,
gest wycofania.

A nad nami – światłem księżyca
przesłonięte chmury,
konary drzew unoszą się ku górze.

Co miała znaczyć ta chęć?

Wzruszenie unosi się
jak nieśmiertelny duch,
przenikając istotę miłości ludzi.

Wskrzeszona w drgającym sercu obecność
wyrywa ich ku życiu,
które nie zna śmierci.

Ilustracja do wiersza

Anioł

W nawiązaniu do słów Anioła w moim śnie:

a ty wciąż mnie pytasz: czy to jest możliwe?
a Ja odpowiadam: tylko ty i Ja.

Spojrzałaś prosto w moje oczy,
gdy ja spojrzałem prosto w twoje.

I jak gałązka poruszona,
rozchwiana nagłym przebudzeniem,
tak ty — trącona skrzydłem ciszy —
głowę skłoniłaś szybkim gestem,

gestem ku ziemi.

Dla wtrąconego w bezruch ducha
wymiar ten zdaje się zbyt intymny —

gestem ku ziemi.

Ku niemym skałom, wyrosłym w nieładzie,
w szarej otchłani zanurzonym w cieniu,
z mrocznym pomrukiem pęczniejących zboczy,
oślizłych nozdrzy rozdymanych strachem —

strachem od ziemi.

Dla wtrąconego w bezruch ducha
intymna głębia wzroku.
A ty wciąż mnie pytasz: czy to jest możliwe?
A Ja odpowiadam: tylko ty i Ja.

Przyszedłeś do nas, stąpając po wodzie.

W rozchwianiu poruszony chłód
nieprzerwanie dobiega mych stóp,
kręgi klekoczą u brzegu —
u brzegu jeziora, oka wszechświata.

Ty rozsypałeś blask po szmaragdzie,
rozłożyłeś na nim dywan z gwiazd;
a to wszystko — na wodzie poruszanej kręgami,

delikatnym dotykiem Twych stóp.


Ogród Joanny

przebudzenie, powrót do natury

W czasie wyłanianych z codzienności trosk
tak trudno poruszyć Słowem twoje serce.
Poza czasem, w uspokojeniu uwolnionej myśli –
już tylko zanurzenie w nieskończonej Miłości.

Za rozbudzonym z głębokiego snu oknem
jasność świetlista poranną szarą mgłą
nasyca ogród wiosenny krystaliczną wonią
wilgotnego oddechu wciąż skostniałej ziemi.

Po trudach uporczywej, lodowatej zimy
w niepozornym ruchu skamieniałych brył
ogród drży pobłyskami porannej poświaty –
czerń przenikają łagodne impulsy.

Eterycznym blaskiem ostrza szklanej mgły
tnie naprężony otchłanią niemy odwłok ziemi.
Opleciony pajęczą nicią światła bez dotyku,
trwa wciąż w zapomnieniu, pogrążony w mroku.

W mrok uśpionej doliny ogrodu zaglądam,
gdzie w kamiennym, lodowym potrzasku
niemoc podrywana klekotem pulsującej wody
konary drzew posypuje strumieniami liści –
ramiona jesiennej łąki las podtrzymujących
w odwiecznym spoczynku na mulistej ziemi,
ożywianej przepływem żylastych strumieni.

Ilustracja do wiersza

Ogród Joanny

góry, powrót do natury

Bez blasku twoich oczu i drzew usypiania,
zanurzony w skamieniałym spojrzeniu dnia,
w szeleście wirujących liści i splocie konarów
z gestem pożegnania odpływającego słońca –
czerwieni nieboskłonu, zbyt kruchej i drętwej
dla jesiennych przebłysków rozświetlanej duszy.

Jaki pomruk, z głębin górskiego ogrodu wzięty,
skruszył niewinną jasność twojej duszy?
Alabastrową amforę, wypełnioną ziołami
zebranymi ze stromej polany – moimi słowami.

Słowo na polnej drodze ożywa barwami
jak alabaster twoich oczu – łzami.
W osamotnieniu i rozłące z niebem
strumień pulsuje krystalicznym śpiewem,
przywołując kolorowe sny nad nami.

Oczyść mnie Twoim Słowem i otul nadzieją.
Okryj szeptem i blaskiem strumieni ogrodu.
Unieś uschniętym liściem wciąż galopującym.
Przytul odbiciem nieba i reliefem ziemi.
Obmyj kryształem wody – płynnie wyrzeźbionym.

Twoje włosy pachną gęstym warkoczem igliwia,
odbiciem limby w krystalicznym zwierciadle jeziora,
mrocznym majestatem gór zanurzonym w głębinie spokoju,
nostalgią eterycznych chmur, blaskiem oświetlonych
słońca uśmiechem — Twojego spojrzenia.

Ilustracja do wiersza

Esej dla Marysi

Moje wyblakłe oczy niosą pył gór,
wysychających powiewem jesieni,
pokrytych chmarą liści —
ptaków ułożonych do snu.

Przez górski strumień porwana,
w zabawie słońca i źródlanych promieni,
uleć nad wodą ukrytym pragnieniem —
poderwij smutek i unieś go w wietrze.

Rozprosz w igliwiu uporczywe myśli,
rozmyj boleść ołowianą światłem.
Wlej w moje serce obfity strumień
blasku gór — o poranku, w ciszy.

Szeptem traw i kamieni,
refleksem lustrzanym rosy
wlej krople z Twoich oczu,
którymi wszechświat ogarniasz,
łagodząc bezmiar głębokim spojrzeniem.

Radość gwiazd przyciągasz
rytmami serca, tonami miłości,
gestami duszy, pochłoniętej troską
i litością dla życia bez granic.

Jesteś iskierką,
zbyt nikłą dla ludzi,
a jednak blaskiem wody,
niezwiędłym od trwogi zmierzchu,
który zasypuje łąki ołowianym pyłem.

Twój uśmiech i pocałunek —
dotyk motyla, siewcy barw lasu,
rozpraszany wiatrem,
poderwany ku gwiazdom.

Zbieram okruchy smutku na ziemi,
by dobiec do ogrodu drzew,
odzianych barwami szlachetnych kamieni,
wrośniętych w nieśmiertelne trwanie.

Zanurzony w zieleni i błękicie wiary,
podsycany blaskiem — nie słońca,
lecz Miłości, przekutej w wierność
i nieustanną troskę.


Jesienna nostalgia

Otoczona pustką stromych zboczy,
cisza mgłą obmywa chłodne skały.

Idę doliną mroczną, zadrzewioną,
pełen smutku.

Wiatr porusza suchymi liśćmi,
lecz nie odda drżenia twojego spojrzenia.

W zabliźnionym sercu
trwa niezmącony obraz:

dolina w zieleni,
ożywiana rozbłyskiem wody,
odwiecznym tańcem,
obmywającym ziemię.

Zapach korzeni omdlałych drzew,
kamienna droga omszałego lasu,
poszum traw w mroku nocy,
unoszonych chłodem poranka.

Pragnienia zdjęte ze zmurszałych powiek,
korzeniami wczepione
w obolałe serce.

Ilustracja do wiersza

Giewont na Strążyskiej

Siedzimy przy drewnianym stole.
Pani Basia z uśmiechem
podjechała na wózku.

Za oknem Giewont w szarościach,
z powagą spogląda z zacienionej góry.

Pijemy herbatę, rozmawiamy ciepło,
kruszymy ciastka z rabarbarem.
Ze ścian z drewna wieje chłodem,
górskich dolin obrazów Walocha.

W piwnicy porzucone narty
utraciły nadzieję na zimę.
Za oknem Giewont chwyta poświatę
zachodzącego słońca.

Już nie planujemy śnieżnych grani,
śmiejemy się z tego, co minęło.
Za oknem Giewont przybrał szmaragd,
skrywając zmarszczki starczej twarzy.

Zapach starego drewna uspokaja,
łagodzi ostrość oszronionych wierchów.
Za oknem Giewont zasypia,
kołysany pieśnią słońca.

Ilustracja do wiersza

Benefis

Pani Barbarze Grocholskiej Kurkowiak
bohaterce Powstania Warszawskiego, poetce i olimpijce —
w uroczysty dzień benefisu na Kasprowym Wierchu,
Wzięte z rozmów o niej samej:

W dzieciństwie byłam zapachem łąk,
poruszeniem łodyg, powiewem liści,
odbiciem szyb pałacu, niewinną zabawą słońca,
kruszyną unoszoną galopem koni,
aksamitnym oddechem ich nozdrzy —

uśmiechem i cichą nieskończonością miłości rodziców.

Tym wszystkim jestem — i ponad światem.

Nie zabiłeś mojego młodego ciała:
patrząc w młode oczy, celowałeś w serce,
zanurzałeś twarz w dławiącej wodzie kanałów —
a jednak nie zabiłeś.

Poznałam zapach zakrzepłej krwi na bruku,
ostatnie słowa umierających,
strzępisty oddech śmierci i otchłań cierpienia.

A ja wciąż żyję —
otulona miłością gór, obdarowana ich hojnością.
W perfekcyjnych szusach, w skrętach blasku,
w mgłach przytulonych do skał,
w pocałunkach kołującego wiatru.

W rozświetleniu serca — w pulsie dolin,
srebrze szeleszczących potoków,
w dumie omszałych zboczy.

W rozświetleniu ducha — tu jestem,
w blasku zjednoczenia.

Dotykam Twojego światła — twarzą w twarz.
Odstępuje to, co marne; zostaje nieskażone,
nasycone pełnią górskiej miłości.

To nie promień — lecz wypełnienie niezniszczalnym światłem,
napływające w niemym uniesieniu,
jednoczące rozświetloną duszę.

Góry — moim blaskiem i moją miłością.


Rozmowa z sąsiadem Piotrem

Wsiadając do samochodu — upadł.
Może źle ułożył nogi,
może ręce nie wytrzymały.

Ostatnio czuł się lepiej,
sam przesiadał się z wózka na wózek,
jechał z psem
aż na skraj lasu.

Kiedy upadł przy łóżku,
nie mogłam go podnieść.
Bezwładne ciało skręcone upadkiem
wyzwala we mnie więcej siły
niż sama przypuszczam.

Trzeba pojechać na polanę,
pozwolić, by podjechał do schroniska,
zjechał drogą do strumienia
i wrócił na naleśniki
z bitą śmietaną i borówkami.

Trzeba, by poczuł oddech gór,
opowiedział historię schroniska,
uśmiechem ucałował kwiaty.

Trzeba, by wiatr od doliny
nie zmierzwił siwych włosów,
a lepka mgła
nie zatarła odblasków gór.

I będzie opowiadał:
jak biegał po trawie,
jak zanurzał się w jeziorze,
jak układał w mozaikę
barwne kamienie.


Gospodarstwo

Układam w myślach codzienne troski.
Nie zostawię gospodarstwa bez opieki:
drobnych zwierząt wymagających obejścia,
tych, które odeszły,
pozostawiając ból po stracie.

Wciąż widzę pasące się konie
i powóz gotowy do drogi.
Czuję zapach świeżego mleka,
rozlewanego do naczyń
ozdobionych kwiatami.

Mój pielęgnowany sad żyje,
karmi owocami gości —
ptaki przybywające znikąd,
sąsiadów przynoszących opowieści
o dawnych czasach,
gdy byliśmy zdrowi.


Jastrząb na uwięzi

W słonecznym blasku
oblatuje błękit,
okręgami zagarnia chmury.

W jesiennym oddechu nieba
obniża horyzont pól i lasów
mojej duszy.

Jastrząb na uwięzi nie traci piór.
Starannie układa je na skrzydłach,
martwe wyszarpuje w milczeniu —
w majestacie księcia nieba,
w powadze myśliwego
moich wewnętrznych lasów.

Nie gasną iskry spojrzenia,
nie słabną mięśnie.
Szpony pamiętają ofiary
unoszone w śmiertelnym uścisku —
w bólu i trwodze
mojej duszy.

Jak nie myśleć o szybowaniu,
o pulsie łąki, zapachu strumieni,
oddechu wolności bez granic?
Już nie dla mnie
radość swobodnego lotu.

Podrywam skrzydła wciąż i wciąż,
zrywając więzy ciężaru.
Choć kilka kroków w bólu —
heroiczna walka
z chorym ciałem.

A w duszy — śpiew promienny.
I co to było...
zbyt nieskończone, by odeszło,
napływające z gwiazd,
nie bliskie jak dotyk,
a jednak nasycone
zapachem słońca i drewna.

A przecież —
to dopiero początek
tego, co było i jest.


Ocalały dom

Owiane ciepłem szerokie pole traw,
poranna rosa obmywa błękit kwiatów,
pył rozproszonych mgieł
niesie zapach budzącej się ziemi.

Kwiaty wyrastają wokół wierzb,
przy domu ożywionym miłością,
gdzie szepty dawnych pragnień
rozbłyskują w szczelinach ścian.

Rozmowy uwięzione pod dachem
wyglądają przez małe okna werandy,
przytulają się do szyb
zaparowanych ptasim oddechem.

To nasz ocalały dom —
napełniony echem dawnych dni,
skrzypieniem podłogi,
hałasem ukrytych mieszkańców.

Spokój ścian przywołuje słowa,
porywa do tańca ornamenty,
wizerunki roślin na belkach
pod sufitem domu,
który nie stracił duszy.

Ilustracja do wiersza

Pole traw w porannej rosie,
kwiaty wokół starych wierzb.

Małe okna werandy
zaparowane oddechem ptaków.

Dom ocalały od zagłady —

pełen echa dawnych dni,
skrzypienia podłogi,
duszy, której nie stracił.


Rzeczy pierwsze

odbity w tafli jeziora błękit nieba
ogrzany złotem słońca
blednie w srebrzystej poświacie
marszcząc fale, odrywając od wody
wizerunek eterycznej pustki

z głębi muskanej powiewem toni
dochodzi dziewiczy spokój
pierwotna pełnia jeszcze bez imienia
oczekiwanie na pierwsze niebo i ziemię,
na życie, które wypełni noc i dzień

Ilustracja do wiersza

Nocna zapowiedź

nocą rozkwitły księżycowe kwiaty
zanurzone w ciszy porannej wody,
w szeleście czerni gęstych traw,
obudzone szlochem gwiazd
uwięzionych w krystalicznej sieci,
drgających pobłyskami niemych mgławic.

nocą rozkwitły księżycowe kwiaty,
skrywając barwy purpurowych lic,
błękity oczu i zielenie ramion
wznoszonych ponad porzucony czas,
ponad mroczną otchłań wygasłego śpiewu,
ponad pocałunek nocy otulonej mchem.

przyniosłaś z mroku migotanie gwiazd,
iskry gasnące na wietrze.
a twoje światło przywołało ciemność,
rozścielając srebrną mgławicę firmamentu.
to opowieść nocna, w milczeniu odziana,
odrzucona przez wieczność stanowczym gestem.

dzban pełen kwiatów –
lecz życia w nich nie ma.
serce pełne wdzięczności –
lecz jak nazwać ten dar,
w przebłysku mrocznej świadomości
nieuchwytnego sensu?


Imię

w dźwięku obudzonych ze snu przedmiotów,
w szeleście przesuwanych mebli i kroków,
w radosnym śpiewie codziennej troski
zatopiony turkus moich oczu
unosi błękit twojej duszy.

kiedy zamykam powieki pełne niepokoju,
czuję łagodny uścisk twojej chłodnej dłoni.

jaka myśl może dotknąć serca,
by imienia pozbawić wystraszoną duszę?
prowadzić bez nazwy to, co nienazwane,
ku temu, co w bezmiarze miłości
rozbłyska imieniem jak światło.

Ilustracja do wiersza

Byłam zapachem łąk,
uśmiechem rodziców.

Przeszłam przez krew i otchłań,
a jednak żyję.

W górach — blask i cisza,

srebro potoków,
światło jednoczące z duszą.
Góry — mój blask,
moja miłość.


William Turner

motyw morski, olej na płótnie

armonia barw ożywia krystaliczną głębię
eterycznej poświaty słonecznego blasku,
wysnutego z dali bezkresnej ciemności,
która spowiła biel lnianego płótna.

chłód morskiej wody wynurzony z błękitu

w zgiełku szalejącej trwogi
unoszą się w drewnianych łodziach nieme ciała.
trzepot wiatru gna je po srebrzystej tafli,
gdzie woda błyszczy łuskami światła.

horyzont, ukryty poza czasem,

obraca się ku jutrzni, za blaskiem słońca.
otchłań chłodnego powiewu
dotykiem pędzla wysnutym z niebytu
rozsiewa senną mgłę i krople.

martwa noc wyrwana z niemocy

śpiewem nasyca w rozbłysku czerwieni
ostatnie ślady życia na skorupie morza.
w żebraczym skłonie fal,
pośród odprysków ziemi unoszonych wirem,
wciąż trwa tchnienie.

życia oddech porusza bezkres,

rozświetlając złocistym blaskiem zboża
ciemność otchłani.
laserunek barw łamie światło,
rozmywa martwe, skamieniałe fale
w uścisku skalistego brzegu.

i oto majestat eterycznego tchnienia
przywołany w ciszy obrazu:
ciężar sali gaśnie,
a płótno rozbłyska krystalicznymi barwami
źródła życia, wbrew niebytowi.

Ilustracja do wiersza